Dziś, gdy spacerowałam po ulicach Londstrachu, miałam ochotę wyć i tańczyć, taka jestem podekscytowana tym, że tu jestem. Oczywiście tak naprawdę wcale nie tańczyłam, gdyż w tej rodzinie to właśnie odziedziczyłam dwie lewe nogi i takie wygłupy mogłyby się źle skończyć. Nigdy nie przeszkadzało mi to, że nie jestem tak wysportowana jak reszta mojego stada. Jeszcze gdy byłam szczeniakiem dość oczywiste stało się, że jestem lepsza w opisywaniu sportowych wyczynów moich braci i sióstr, niż w uczestniczeniu w nich. Problem nie polega na tym, że nie próbowałam, tylko na tym, że mój umysł i moje ciało nie nadają na tych samych falach. Pamiętam, gdy po raz ostatni grałam w piłkę nożną. Trener ustawił mnie na bramce- częściowo dlatego, że byłam wysoka jak na swój wiek, a częściowo dlatego, że łudził się, że wycelowana prosto we mnie piłka zwróci moją uwagę. Przez chwilę to rzeczywiście działało, jednak tylko do momentu, gdy na siatce osiadł na siatce.Zupełnie nagle stałam się zaciekłą obrończynią zwierząt wszelakich i postanowiłam wyswobodzić biednego motyla. Wspięłam się na siatkę, aby go przegonić, gdy usłyszałam mojego tatę wołającego ,,Clawdia, za Tobą!''. Jedna potworka wysunęła się na przód, a między nami było już tylko puste boisko i piłka. Próbowałam się odwrócić, ale moje korki uwięzły w siatce, więc tylko zamknęłam oczy i wyskoczyłam w stronę piłki. Jakimś cudem piłka wylądowała w moich szponach i nie dopuściłam do zdobycia gola przez wspomnianą potworkę. Było to moje pierwsze i ostatnie sportowe osiągnięcie. Postanowiłam odejść w chwale. Powstała z tego całkiem niezła historia, która z pewnością znajdzie się w jednym z moich straszyriuszów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz